A na piwo do Pragi! Góry, namiot i zimny nos :).

czwartek, 26 lutego 2015

Straszliwie stęskniłam się za pisaniem. Już prawie zapomniałam, jak ogromną radość mi ono sprawia! Obiecywałam sobie ( o zgrozo, i Wam!) uporządkowanie wspomnień o Erasmusie i Francji tutaj, na blogu. I możecie być pewni, że do tych,wciąż żywych jeszcze wspomnień,wrócę. Teraz jednak chciałabym podzielić się z Wami jednym z najświeższych tripów, a więc spontanicznym wypadem pt. "Autostopem do Pragi!". Wycieczka pełna przygód i pierwszych razów ;).

Po stopowym odkrywaniu Francji, zapragnęłam przekonać się na własnej skórze, jak autostop działa w Polsce. Wraz z Walczusiem wybrałyśmy się więc autostopem do Świnoujścia i po tej krótkiej wycieczce obudziła się we mnie nadzieja na dalsze spełnianie autostopowych zapędów w naszym pięknym kraju :). 

O Pradze myślałam już przed powrotem z  Bordeaux. Jako że zmieniłam podejście do spełniania swoich marzeń, kierując się zasadą- nigdy nie odkładaj niczego na później, przy odrobinie wolnego czasu, zapragnęłam odwiedzić czeską stolicę. To przecież tak blisko, a marzenie, nawet najmniejsze, samo z listy się nie skreśli :).

Szczecin-Praga - 500 km najbliższą trasą.

Postanowiłam, że zaraz po napisaniu egzaminu w czwartek (został nam jeden egzamin do zdania w Polsce), ruszam na wycieczkę do Pragi. Na samotną podróż autostopem jeszcze nie jestem gotowa, dlatego musiałam znaleźć kompana przez internet.
Na odzew nie musiałam czekać długo- kilkanaście godzin po moim ogłoszeniu, odezwał się Piotrek, chłopak studiujący w Szczecinie. Spotkaliśmy się, rozmawiało się całkiem miło, dlatego nie było innej opcji- ruszamy razem w podróż!:) Spełniłam przy tym drugie ze swoich marzeń- chęć stopowania z kimś nieznajomym :).

Po napisaniu egzaminu, zjedzeniu szybkiego obiadu, pomknęłam wraz z Piotrkiem na najlepszą wylotówkę w Szczecinie. Ciepło, słonecznie- nic tylko ruszać w drogę. Na wylotówce byliśmy około godziny 15, ale pierwszego stopa złapaliśmy dopiero półtorej godziny później. Dojechaliśmy prawie do Gorzowa i tutaj poszło już szybko- zabrał nas bardzo miły facet, któremu poopowiadaliśmy trochę o swoich przygodach. Niestety zarówno kierowca (jak i my) przegapił zjazd na Świebodzin (jechał do Poznania), dlatego dość mocno zjechaliśmy z planowanej trasy. Wylądowaliśmy w Nowym Tomyślu. Zimno, ciemno - cóż, wiedziałam na co się piszę, wyruszając w stopową podróż zimowym  popołudniem. Widok gwieździstego nieba wynagrodził jednak wszystko :).

Jako że nie zamierzaliśmy utknąć w tej mieścinie, przyodzialiśmy się w odblaskowe kamizelki i stopowaliśmy dalej. Zatrzymała się sympatyczna dziewczyna (z daleka wyglądaliśmy jak policjanci z drogówki ;)), która podwiozła nas do Wolsztyna. Z Wolsztyna zabrał nas sympatyczny facet, następnie podwiózł nas przemiły policjant (już po służbie) - dopiero w rozmowie wyszło, z kim mamy do czynienia. Och, gdyby wszyscy policjanci mieli tak zdrowe podejście do życia, jak on! Na pewno świat byłby piękniejszy ;).
 Do Zielonej Góry podwiozły nas dwie koleżanki, prowadzące własną firmę, zajmujące się projektowaniem wnętrz, wracające z targów z Poznania. Jako że było już późno, musieliśmy pomyśleć o jakimś noclegu. Nie był on zbyt komfortowy i ciepły, jednak przygoda niesamowita- pierwszy raz spania w namiocie zimą zaliczony. Zaskoczeni? Na pewno nie tak bardzo, jak moje zamarznięte stopy i oszołomiony (zimnem) nos :).

Rano pierwszym naszym stopem była drogówka, jednak tak subtelne szczegóły podróży wolę zachować na pogawędkę przy kawie :). Później było już lepiej- podróżowaliśmy z przemiłą dziewczyną z Krakowa, po czym aż do Lubina zabrał nas prześmieszny facet, autostopowicz. Oryginalny człowiek! W Lubinie skorzystaliśmy z darmowej komunikacji miejskiej i podjechaliśmy autobusem ( za radą starszego pana) na wylotówkę, gdzie po około 5 minutach złapaliśmy stopa- pana w średnim wieku, który zaproponował podwózkę do Wrocławia. Stwierdziliśmy, że lepiej nie zbaczać po raz kolejny z trasy i ruszyć na Jelenią Górę- dlatego grzecznie podziękowaliśmy i wysiedliśmy wcześniej. Ryzyko się opłaciło- spotkaliśmy przezabawnego młodego faceta (szykującego się dość poważnie na polsko-rosyjską wojnę) , który podwiózł nas, przez Kamienną Górę aż do czeskich Kowar.

Kamienna Góra - objazdowa wycieczka z rodowitym mieszkańcem :D
 Wylądowaliśmy, zupełnie nieplanowanie, w czeskich górach! Nie sądziliśmy, że będzie kosztowało nas to wiele kilometrów pieszej wędrówki wśród górskich stoków- jednak było warto! Tak oto, zupełnie niespodziewanie, spełniło się moje przeogromne pragnienie zobaczenia zimą gór. Za to kocham autostop- za przygodę, za niespodzianki, za masę dziwnych ludzi, których spotykam po drodze, za wszystkie piesze, długie wędrówki, których czasami masz dość, ale które zawsze wspominasz z uśmiechem na twarzy i ciepłem w sercu.

Ruch zerowy, dlatego, nieustannie uważając na śliską drogę, schodziliśmy z gór podziwiając przy tym piękne widoki. Udało się złapać na stopa długiego żółtego busa (!), który zwiózł nas z gór około 10 kilometrów. Następnie spotkaliśmy dwojga młodych Polaków, z którymi zjechaliśmy ze śliskiej, górskiej drogi i dotarliśmy na dość ruchliwą dwupasmówkę, skąd kierowaliśmy się na Trutnov.


Stop w Czechach działał zaskakująco dobrze! Łapiąc około 6 kierowców, dotarliśmy w bardzo szybkim tempie do centrum Pragi - Czesi byli pomocni i niesamowicie mili. Szczególnie ostatnia parka, młode małżeństwo, które podwiozło nas do stolicy około 100 kilometrów.

O godzinie 20 spotkaliśmy się z naszym hostem, Ondrejem (couchserfing!) i pięcioma innymi surferami, których gościł nasz Czech. Najbliższe dwie doby przyszło nam spędzić z trzema Francuzkami, Austriakiem i Amerykańcem z Portland.
 
Kontynuacja praskiej przygody w następnym poście :)! Do usłyszenia :)

2 komentarze:

Diana pisze...

Chcę więcej opowieści !:)))

Alicja W. pisze...

Czekam na ciąg dalszy... ;)

Prześlij komentarz